Bezsens.Ogarnia mnie totalne zrezygnowanie.Niby jest ok.Niby mam ten caly plan w glowie.Pracuje do konca wrzesnia.W pazdzierniku wracam na studia i ciagne je przez kolejne 4 lata.Rok w plecy.Mowi sie trudno.Ale problem polega na tym,ze CO Z TEGO?! Ten kierunek jest przeze mnie znienawidzony.Jak pomysle,ze musze sie na nim meczyc przez te kilak lat to niedobrze mi sie robi.Chcialabym byc zdolna do ryzyka.Rzucic te dupiaste studia w cholere,zdawac na cos przyjemniejszego i zaczac od nowa.Ehh...Ale jakim kosztem?To wszystko przeciez nie jest takie piekne,kolorowe i NIE JEST LATWE.Coz...za swoje zle decyzje musze odpowiadac.Skoncze te zarzadzanie i wyjade.To juz postanowione.Musze sie stad wyrwac.
Kiedy ktos mi mowi,ze robi cos z checi,z milosci,z pasji to zazdroszcze....Tak bardzo zazdroszcze.Odkad pamietam do wszystkiego bylam przymuszana,caly czas czulam presje i nacisk.Uwazalam,ze ojciec,rodzina lepiej wiedza ode mnie,ze warto sie ich sluchac,ze przeciez tyle wiedza o swiecie i o calej tej rzeczywistosci.Teraz zaluje ,ze nie tupnelam noga i nie postawilam na swoim.Moze na poczatku nie byloby latwo,ale wiem ze po pewnym czasie nie zalowalabym,ba...bylabym pewnie szczesliwa.Bliska mi osoba mowi"Zycie ma sie tylko jedno,nie warto robic cos czego sie nie czuje,nie lubi".Racja.Ale czy ja moge sobie pozwolic na wolne decyzje?Moim marzeniem jest podrozowanie.Spakowanie sie w jeden plecak i wedrowanie,podrozowanie po calym swiecie...Bo tutaj mnie nic nie czeka.Tutaj nie ma TEGO.